Blog

Smutny początek tygodnia

Prawdę powiedziawszy nie mam już zdrowia czytać tych wszystkich komentarzy typu: przecież człowiek jest ważniejszy od drzew, zwierząt, ptaków, roślin, więc może je wszystkie zabijać, wybijać, jeść, wycinać, niszczyć, zaśmiecać i co tam mu jeszcze fantazja do głowy podsunie. Pod nowe apartamentowce, ścieżki rowerowe, ścieżki dla pieszych, ścieżki dla biegaczy, ścieżki dla niepełnosprawnych, ścieżki dla sprawnych, nowe drogi, parkingi, lotniska, hotele, sklepy, galerie, parki, wyciągi narciarskie, kolejki na każdy szczyt i kolejki w głąb ziemi, hodowle/mordownie zwierząt…


Nachodzi mnie obawa, że jednak większość ludzi w bogatych krajach to idioci, którzy nie widzą zależności własnego trwania od trwania drzew, innych gatunków, bioróżnorodności, tej cudownej bioróżnorodności, która sprawia, że świat jest pełen, że wszystko w nim jest doskonale połączone i jeśli jedno ginie, ciągnie za sobą resztę, która żyje dzięki niemu, a ta z kolei następne i następne niczym w kostkach domina, które wali się całe, tylko pod wpływem upadku jednego elementu. Jesteśmy jak ślepcy, którzy nie widząc drogi kroczą prosto w przepaść radośnie ufając, że idą ku bezpiecznej przystani i jak już tam dotrą to odzyskają zdrowie i szczęście.


Gdy widzę w niedzielne południe, w kulturalnym Kazimierzu Dolnym, czterech upasionych bydlaków, na malutkiej bryczce ciągniętej przez umęczonego konia, facetów z piwem w łapie, bluzgiem na całą ulicę, myślę sobie, że nie ma już dla nas nadziei. Już się dokonało. Jestem świadkiem upadku tej cywilizacji nadmiaru, dążenia do przyjemności za wszelką cenę, kosztem wszystkich innych gatunków, kosztem Matki Ziemi, która zresztą odrodzi się po nas bardzo szybko, więc specjalnie nad nią nie ubolewam.


Ubolewam nad dwoma koziołkami, które wczoraj na bulwarach wiślanych, uciekały przed luźno puszczonymi psami, wprawiając właścicieli tych psów w doskonały nastrój. Ubolewam nad lasami pełnymi wyciętych drzew, na których miejsce zasadzamy tony butelek, puszek, maseczek, papierów, chusteczek, opakowań po jedzeniu, śmieci z domostw. Ubolewam nad przejechaną wiewiórką i nad łabędziem, który uwił sobie gniazdo 2 metry od szosy, gdyż nie znalazł już nigdzie indziej miejsca. Wszystkie zabraliśmy mu pod pola uprawne, coraz to większe domy, szersze drogi, obejścia, tak zwane tereny prywatne, które skrzętnie grodzimy, nie myśląc o tym, że jeszcze tydzień temu było przejściem dzikich zwierząt. Ubolewam nad ptakami w miastach, które składają jaja na betonowej posadzce naszych balkonów, gdyż nie znajdują już naturalnych miejsc lęgowych.

Ubolewam też nad tym, że nie jesteśmy w stanie zatrzymać tego naszego rozpasania i pogoni za nowymi gadżetami cywilizacyjnymi, które mają dać nam poczucie spełnienia, szczęścia, bezpieczeństwa, dostatku, a przynoszą nam jedynie rozczarowanie, smutek, ból serca i poczucie głębokiego rozdzielenia od całości, które próbujemy załatać tymi wszystkimi pseudolekarstwami, nie widząc, że tylko powrót do jedności da nam to wszystko za czym tak gonimy. Powrót do jedności z ziemią, dzikością, bioróżnorodnością, życiem, naturą. Powrót do głębokiej pokory i uznania, że jesteśmy częścią, malutkim elementem we wszechświecie, a nie oderwaną całością.

-alchapisze

4
Udostępnij post