Blog

Całe te śmieci.

Tak myślę, chodząc z reklamówką po szlakach, leśnych ścieżkach czy polnych drogach i zbierając te wszystkie leżące tam śmieci, że robię podstawowy błąd w założeniu, że jednak nie tędy droga. Usuwając te śmieci z jakąś fanatyczną dokładnością sprawiam, że Ci, którzy je tam zostawili, będąc w tym miejscu po raz drugi, bezrefleksyjnie uznają, że nie ma problemu, że przecież KTOŚ te śmieci sprząta, jakoś one same znikają lub może natura ma jakiś samooczyszczający się system śmieciowy. Jest czysto, więc tak naprawdę nie ma problemu!

Pomyślałam więc, że to jest nasz, sprzątających te szlaki, ścieżki, dróżki, drożyny, podstawowy błąd w założeniu, i że właśnie nie powinniśmy sprzątać! Raczej powinniśmy wywlekać z krzaków, ściółki, rowów, traw te wszystkie śmieci i kłaść je na samym środku tych traktów, gościńców, arterii, alejek, ulic, tras.

Może te drogi takie uśmiecone, przybrane tymi plastikowymi lampionami, ozdobione kolorowymi puszkami, opakowaniami od wszelakich produktów niczym czerwcowe ulice w Boże Ciało zdobne w lampiony, kwiaty i płatki zasuszonych kwiatów; uzmysłowią tym wszystkim ozdabiającym, że jednak śmieci nie znikają same, że jednak kosze na śmieci są po coś stawiane, że może przyjemniej jest spacerować pośród łanów łąk czy kwiatów, niż gór śmieci, o które się potykają.

Osobiście od jakiegoś czasu nie sprzątam. Wywlekam te śmieci na sam środek. Niech krzyczą, śmierdzą, wołają, pokazują. Kiedyś, przejeżdżając piaszczystą drogą przez bezdroża Puszczy Białowieskiej, zatrzymałam się na chwilę przy odnodze drogi, która zauroczyła mnie swoją dzikością. Jakież było moje zdziwienie i oburzenie, gdy po przejściu kilku kroków, dojrzałam w rowie kilka dętek samochodowych. Wielkich, już niepotrzebnych i zostawionych przez beztroskiego użytkownika. Z wysiłkiem wyciągnęłam je wszystkie na drogę główną, układając z nich bezkształtną abstrakcję. Nie powiem, narobiłam się przy tym, ale satysfakcja z dzieła była wielka. Jeszcze większa, gdy kilka dni później dzieła już nie było. Sprawdziłam, w okolicznych rowach również go nie znalazłam.

Inna „śmieciowa” historia spotkała mnie podczas organizowanego przeze mnie ekologicznego warsztatu „Odkrywanie natury”. Warsztat odbywał się na końcu świata, 200 metrów od granicy białoruskiej, wtedy jeszcze nie zadrutowanej. Mieliśmy spotkanie grupy w środku puszczy i w pewnej chwili jeden z uczestników zauważył jakiś ruch przed nami, gdzie wyraźnie coś się działo. Podnieceni pomyśleliśmy, że może to wilki, których jest tam sporo. Rzeczywistość okazała się dużo bardziej prozaiczna. Po chwili, przedzierając się leśną ścieżyną, wyłonił się przy nas samochód z przyczepą. Kierowca minął nas i pojechał w stronę drogi. Jestem maniaczką fotografującą wszystko co dziwne, więc tym razem również pstryknęłam zdjęcie, gdyż samochód z przyczepką, w środku lasu jest zjawiskiem dziwnym i niepokojącym. Poszliśmy z grupą w miejsce, gdzie zauważyliśmy intruza. Znaleźliśmy tam ślady zbrodni czyli olbrzymie zwały gruzu, z przynajmniej kilku takich leśnych wizyt przed chwilą co spotkanego miłośnika przyrody.

Przegadaliśmy to. Wszak warsztat o ekologii. Każdy wyraził swoje oburzenie i temat znalazłby się w dziale – obgadane, zapomniane, ale niestety trafiło na mnie i mój wkurw nie dawał mi spokoju przez kilka dni, do czasu, gdy przypomniałam sobie o zdjęciu. Przerzuciłam wszystkie do laptopa i ku wielkiej uldze zobaczyłam pięknie zapisane numery rejestracyjne przyczepki. 😊

Tak, tak. Oczywiście ja ciągle awanturująca się wojowniczka ✊ natychmiast udałam się do instytucji, której nie darzę sympatią czyli do najbliższego Nadleśnictwa. To w Hajnówce okazało się prężne, zdeterminowane i skuteczne.

Właściciel otrzymał spory mandat i nakaz UPRZĄTNIĘCIA WSZYSTKIEGO! Ja w podzięce za działanie na rzecz lasu dostałam piękny atlas z mapami wszystkich lasów i parków narodowych strony wschodniej Polski oraz kubek z wiewiórką.

Dodam, że wiewiórka była maskotką naszego ekologicznego warsztatu o czym oczywiście darczyńcy nie wiedzieli. 😊

-alchapisze

2
Udostępnij post